Za oknem już rozgościła się wiosenna aura, ale meteorolodzy wciąż przypominają nam, że to dopiero marzec i o stabilności pogody możemy na razie tylko pomarzyć. Kto już ma dość zimy? Ja na pewno miałam, dopóki nie przypomniałam sobie uroku prawdziwie pięknej, białej zimy – daleko od miasta…
Wyjazd w Bieszczady to na pewno nie jest coś, co przychodzi nam jako pierwsze do głowy myśląc w zimie o urlopie, zwłaszcza po sezonie ferii zimowych. Tymczasem zima to dobry moment na odwiedzenie Bieszczad. Zwłaszcza, gdy chcemy uniknąć tłumów. Bieszczady zimą, zakopane w białym, czystym puchu wyglądają jeszcze piękniej. Przejrzyste powietrze, przepiękne krajobrazy, rześkie poranki, długie, spokojne wieczory…
Zimą w Bieszczadach zdecydowanie da się odpocząć
Na zimowy trip w Bieszczady wybraliśmy okolicę Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej. Przed wyjazdem zaopatrzyliśmy się w mapę wraz z przewodnikiem, co okazało się finalnie bardzo dobrym pomysłem. Nie zapominajmy, że to są jednak Bieszczady… Tu zasięg potrafi zawodzić. Pamiętajcie też, że często telefon łapie już sieć ukraińską, przez co możemy być zaskoczeni patrząc później na rachunek jeżeli mieliśmy cały czas włączony transfer danych.
Ustalając plany wycieczki na podstawie naszego przewodnika mieliśmy w planach o wiele więcej niż w rzeczywistości udało się wykonać. Pogoda okazała się bardzo wymagająca – nie wszystkie trasy były możliwe do przejścia ze względu na bezpieczeństwo (tak, z Bieszczadami zimą nie ma żartów). Tym samym pierwszego dnia ruszyliśmy na Połoninę Wetlińską.
Udało nam się dotrzeć żółtym szlakiem z Przełęczy Wyżnej do Chatki Puchatka – najwyżej położonego schroniska tuż pod wierzchołkiem Hasiakowej Skały. Niestety, nie załapaliśmy się na okienko pogodowe. Trasę pokonywaliśmy w trudnych warunkach. Na szczęście odpowiednio przygotowani. Widoki po drodze były nieziemskie. Na górze nawet gdybym chciała zrobić więcej zdjęć, to po prostu nie byłam w stanie. Pół minuty bez rękawiczek lub wyłącznie w cienkich (miałam dwie pary) i nie czułam palców przez kolejne 5 minut….
Prawdę mówiąc, w samej Chatce już nie było tak przyjemnie (śmieci, śmieci, śmieci…). Wstąpiliśmy tylko na chwilę napić się gorącej herbaty (swojej oczywiście, kiedyś w Chatce był punkt gastronomiczny, teraz polecam koniecznie zaopatrzyć się we własny prowiant).
Mimo, że nie dało się na górze pobyć zbyt długo, cieszę się, że poznałam uroki pokonywania górskich tras w takich warunkach. Bieszczady nie są wysokie, ale w trudnych warunkach bywają niebezpieczne.
W kolejne dni poznawaliśmy pobliskie okolice. Trafiliśmy do zagrody pokazowej żubrów w osadzie Muczne. Zagroda obejmuje kilka hektarów i powstała w ramach projektu „Ochrona in situ żubra w Polsce – część południowa”. Są w niej ulokowane dwa tarasy widokowe, skąd można obserwować żubry żyjące w swoim naturalnym środowisku. Po kilkumiesięcznej aklimatyzacji w Mucznem żubry dołączają do innych, dzikich bieszczadzkich stad, a ich miejsce w zagrodzie zajmują kolejne osobniki sprowadzane do Polski z innych krajów.
Dla prawdziwych fanów serialu “Wataha” organizowane są specjalne wydarzenia nawiązujące do produkcji. Można np. zwiedzać Bieszczady szlakiem watahy.
Bardzo ciekawą atrakcją jest też wypożyczenie rakiet śnieżnych czy nart biegowych. Nawet jeżeli wcześniej nie mieliście w ogóle z nimi styczności. Przyjemny sposób na spędzenie aktywnego popołudnia. Bieszczady są doskonale przystosowane pod narciarstwo biegowe. Jest mnóstwo malowniczych i ciekawych tras. Oczywiście zawsze można najpierw się nieco podszkolić pod okiem instruktorów, ale można też spędzać czas na biegówkach zupełnie for fun.
Śniadania wykupiliśmy sobie w miejscu noclegu, więc nie musieliśmy się o nie martwić. Większym wyzwaniem były obiady. W okolicy Smereka znajduje się jedynie kilka otwartych poza sezonem knajpek. Nam udało się znaleźć tylko 3: Troll w Cisnej, Niedźwiadek w Smereku i najczęściej polecany mi przez Was na Instagramie Paweł Nie Całkiem Święty (w ciągu tygodnia zamykany o… 18:30!, na szczęście w weekend można było posiedzieć dłużej :) ).
Bieszczady to też świetne miejsce dla bardzo początkujących narciarzy. Stok w Kalnicy jest bardzo łagodny i nie wystraszy nawet osoby, która pierwszy raz ma na nogach narty.
Na miejscu można wypożyczyć cały sprzęt i skorzystać z indywidualnych lekcji z instruktorem. Oczywiście wcześniej taką lekcję trzeba zarezerwować.
Po 2 godzinach jazdy z instruktorem kupiliśmy karnety i już w ogóle nie chciałam schodzić ze stoku. ;)
Ostatniego dnia przyszedł czas na… Tarnicę (1346 m.n.p.m.)
Pogoda była wyśmienita – było o wiele cieplej niż we wcześniejszych dniach(bliżej -5 st. Celsjusza), bardzo słonecznie i przede wszystkim nie wiało i nie było opadów deszczu, czy śniegu. Wymarzone zimowe warunki na takie trasy.
Zdobycie Tarnicy nie było trudne, ale przy samym szczycie trzeba zachować szczególną ostrożność. Nam się udało – kolejny szczyt z Korony Gór Polskich odhaczony!
Ale! Zdobyć Tarnicę tego dnia udało się też pani w miejskich kozakach na koturnie…
Wybierając się w góry nie zapominajcie o odpowiednim przygotowaniu. Oprócz górskich butów zimą przydadzą się także kijki i OBOWIĄZKOWO okulary przeciwsłoneczne z odpowiednim filtrem. Ze słońcem odbijającym się od śniegu nie ma żartów.
Na koniec mam dla Was kilka przydatnych linków. Nieważne o jakiej porze roku będziecie się wybierać w Bieszczady, warto wcześniej odpowiednio się przygotować.
Bieszczady zimą zachwycają. Nie żałuję, że w tym roku podczas urlopu rzuciłam wszystko i wyjechałam właśnie tam.
2 comments
Piękne zdjęcia. Ja rzucam wszystko i jadę w Bieszczady latem :)
Mega energetycznie! <3